O przygotowaniach do wydania solowej płyty, męskiej przyjaźni z Marcinem Spennerem, życiu z muzyki i stosunku do Grójca - rozmawiamy z Pawłem Bibą Binkiewiczem, muzykiem, finalistą programu X-Factor.
Grojec24.net: Trudno było się z Tobą umówić. To przez dużą liczbę koncertów? Chyba ostatnio nie narzekasz na nudę?
Paweł Biba Binkiewicz: W zasadzie od maja, kiedy zaczął się sezon wiosenno-letni jeżdżę bardzo dużo i czasu zrobiło się mniej. Jestem cały czas w podróży. Wracam do domu, szybko się przepakowuję. Tym bardziej, że podróżuję środkami komunikacji, bo jest fajniej, wygodniej i taniej. Czasami też po imprezie jest łatwiej przyjechać autobusem, niż samochodem (śmiech).
W maju minął rok odkąd zakończyłeś swój udział w programie X-Factor. Jak z perspektywy takiego czasu oceniasz swój udział w tym telewizyjnym show? Co się w Twoim życiu zmieniło od tamtej pory?
Na pewno była to dla mnie duża przygoda i nauka. Było to też zetknięcie z wielkim światem telewizji i produkcji telewizyjnej. Poznałem wielu ważnych ludzi, ale też zwykłych, którzy spotykają mnie na ulicach, gratulują, przesyłają życzenia w urodziny czy imieniny. A co najważniejsze, to dzięki temu programowi mogę żyć z muzyki.
Zwiększyła się też moja popularność. W Grójcu ludzie wiedzieli, że gram, a teraz to rozlało się na całą Polskę. Zdarza mi się na przykład poprosić o batonik w kiosku w Białymstoku, a ekspedientka mówi do mnie: pan jest z telewizji. Ale ja wtedy mówię: nie, ja jestem z Grójca.
Przygotowując się do naszej rozmowy przeglądałem kilika Twoich nagrań na YouTubie. Widzę, że razem z Marcinem Spennerem gracie sporo coverów. Ale czy udało Ci się odnaleźć swoje miejsce w muzyce? Twój własny styl?
To jest na pewno funk-rock osadzony gdzieś pomiędzy Jamiroquai, a Red Hot Chilli Pappers.
Koncerty akustyczne, które gramy mają swoją specyfikę. Ludzie są bliżej, i te dźwięki odbierają nie na zasadzie mocy, ale na zasadzie uczucia i emocji, które wyrażamy. Gramy te koncerty na zasadzie coverów, bo tak jest trochę łatwiej.
Nie ukrywam, że pracujemy też oddzielnie nad swoimi kawałkami. Ale nie chcemy ich zdradzić zbyt wcześnie, aby nie spalić całego pomysłu i na płytę, i na siebie. Nie wiem, czy to jest do końca dobre, bo przed ludźmi trzeba się uzewnętrzniać na scenie, ale chcemy w odpowiednim momencie z tym wszystkim wyjść.
Nad nowymi utworami pracujemy też z Marcinem. Mamy już cztery kawałki, które chcemy nagrać na początku sierpnia i zrobić do tego teledysk nad morzem.
No właśnie. W wielu nagraniach można zobaczyć Ciebie razem z Marcinem. Co Was połączyło?
Bardzo zakrojona przyjaźń. Dzwoniąc do siebie rozmawiamy o koncertach, które gramy razem, ale także o naszych muzycznych rozterkach.
Poznaliśmy się podczas programu, i od razu pojawiła się zwykła męska przyjaźń muzyczna, bo lubimy ten sam styl. Rzucając propozycje kawałków, które chcemy razem zagrać nigdy nie zdarzyła się nam dyskusja czy coś robimy czy nie.
Ostatnio nawet zauważyłem, że jego przyjaciel ma na imię Maciej, i mój też ma tak na imię. Studiowaliśmy także zbliżone kierunki studiów, i tak to się wszystko cały czas przewija.
Czy można żyć z muzyki?
Tak. Ja od jakiegoś już czasu z niej żyję. Nie ociekam co prawda pieniędzmi. Zarabiam porównywalnie tyle samo co wcześniej, ale daje mi to niesamowitą satysfakcję i przyjemność. Bardzo często za to co robię słyszę słowo "dziękuję", co nie zdarzyło mi się przy wykonywaniu innych prac. To niesamowite uczucie, przy którym pieniądze stają się czymś płytkim.
To co robię teraz będę starał się rozwijać na jeszcze większą skalę. Nie zależy mi w tym na pieniądzach. Jest to zawód sezonowy, i nie ukrywam, że zdarzają się nawet miesiące, kiedy tych pieniędzy brakuje. Wtedy trzeba kombinować.
Jakie są Twoje plany na przyszłość? Kiedy możemy się spodziewać pierwszej płyty Biby?
Od listopada wchodzimy do studia. Zamysł jest taki, żeby płyta była wesoła, nastrojowa i nakręcająca, w związku z tym plan jest taki, aby wypuścić ją wiosną.
Moja płyta to będzie na pewno funk, dużo krzyku i wyrażania siebie i emocji, ale od strony mocy, z której mnie wszyscy zapamiętali po X-Factorze.
Masz już materiał na płytę?
W tym momencie gotowych jest pięć utworów i kolejnych pięć powstaje. Zastanawiam się też nad umieszczeniem covera.
A jak wygląda Twój zespół?
Składa się głównie z sesyjnych muzyków funkowo-jazzowych, głównie z Warszawy, ale ich personaliów nie chciałbym ujawniać, bo to mogą się one zmienić.
Teksty piszesz samemu?
Tak, staram się to robić. Natomiast przy tekstach angielskojęzycznych pomaga mi John Sudar. Jest on Amerykaninem uczącym języka angielskiego w Gdyni. Jest on dla mnie kimś w rodzaju native speaker'a, który mi doradza. To jest ważne, aby za płytą szła jakość i chciałbym zrobić ją porządnie.
Nie chcesz zdradzać za dużo szczegółów odnośnie swojej płyty, ale ujawniłeś, że będą piosenki angielskojęzyczne.
Tak. Będą też oczywiście piosenki śpiewane po polsku. Niektórzy nam zarzucają, że śpiewamy bardzo dużo po angielsku, ale po polsku trzeba śpiewać. Jest to nasz ojczysty język, który lepiej dociera do ludzi.
A jaki będzie motyw przewodni płyty?
Na pewno między dźwiękami będzie umieszczona pozytywna energia, natomiast chciałbym zwrócić uwagę słuchaczy, żeby się na chwilę zatrzymali i pomyśleli, bo obecnie świat niesamowicie pędzi, a dla mnie w tym co robię najważniejszy jest człowiek, który jest epicentrum wszystkiego.
Gdzie Cię będzie można spotkać w sierpniu?
Gramy w Poznaniu, Gnieźnie, na wybrzeżu i w Warszawie z Michałem Łoniewskim, gitarzystą z programu „Must be the music”.
Chciałbym też zagrać w Grójcu. Wiem, że planowana jest impreza na pożegnanie lata, i może się uda wystąpić, ponieważ jest dużo ludzi z Grójca, którzy mnie zaczepiają i pytają dlaczego w ogóle tutaj nie gramy.
Podczas programu X-Factor zawsze podkreślałeś i akcentowałeś to, że jesteś z Grójca. Rok temu powiedziałeś mi, że wynikało to z Twojego lokalnego patriotyzmu. Zastanawiam się, jaki jest teraz stosunek do rodzinnego miasta, kiedy zjeździłeś prawie cały kraj?
Przede wszystkim dobrze mi się wraca do Grójca. Wiem, że to jest mój dom, moje miejsce, i to jest chyba w tym wszystkim najpiękniejsze. Grójec jest miastem, które mnie wychowało. To tu stawiałem pierwsze kroki, to dla mieszkańców grałem na początku, to oni mnie docenili.
Z perspektywy tego roku myślę, że mamy w Grójcu bardzo fajną młodzież, która się uśmiecha, zaczepia na ulicy. Cieszę się zwłaszcza z tego, że wiele z tych pozytywnych sygnałów trafia do mojej babci. Poza tym w Grójcu są moi przyjaciele, z którymi nieważne ile czasu bym się nie widział, zawsze jest tak samo.
A czy jest coś, co chciałbyś zmienić w Grójcu?
Więcej trzeba by robić dla młodych ludzi, którzy w naszym mieście trochę się nudzą. Pamiętam, jak ja kiedyś byłem młody, też szukałem alternatywy, i m.in. dlatego zacząłem grać.
Myśląc o latach szkolnych, które spędziłeś w Grójcu z czym nasze miasto kojarzy Ci się najmocniej?
Pierwszy przebłysk z młodości to stadion na zawodówce i Święto Kwitnących Jabłoni, gdzie w maju na ówczesnym amfiteatrze odbywały się koncerty i można było spotkać praktycznie wszystkich swoich znajomych.
Jesteś osobą rozpoznawalną w skali kraju. Co byś powiedział na zakończenie młodym mieszkańcom Grójca?
Jeżeli czują, że robią to co kochają, niech mocno cały czas idą w tym kierunku. Nie poddają się porażkom po drodze, bo sukces to nie jest wieczne pasmo zwycięstw, i czasami trzeba mocno dostać w twarz i upaść, aby wstać i dalej robić to co się kocha.
Rozmawiał MATEUSZ ADAMSKI
ania
1 sierpnia 2013, 14:39
Graj nam dalej Biba
rgjk
1 sierpnia 2013, 12:44
Biba ,Grójec jest z Ciebie dumny!
grójczanka
12 września 2013, 22:11
Jestem za kapitalnym remontem i przywróceniem amfiteatru grójeckiego do użytku i świetności. To bardzo ładne, naturalne miejsce, idealne do imprez większych i tych bardziej kameralnych.
stopa
15 września 2013, 10:50
Wrzesień 1965 r, TE i ZSZ po wieloletniej tułaczce przenoszą się do swojej nowej szkoły. Miejsce gdzie jest zdewastowany teraz przyszkolny stadion był pustym zarośniętym placem po targowisku miejskim z murowanym, z czerwonej cegły po środku wychodkiem. Pamiętam lekcje wf u pana Żbikowskiego i gra w piłkę nożną na tym terenie, gdzie bramki wyznaczały dwa kamienie przykryte ubraniami uczniów. W następnym roku zapada decyzja budowy stadionu, które przez długie lata staje się główna areną \"jabłonki\" w naszym mieście. W rekordowym czasie dzięki zaangażowaniu dyrektora Nowaka, uczniów i rodziców szkoły obiekt zostaje wybudowany. Każdy uczeń wpłacał dwie dniówki po 30 zł, lub rodzic mógł odpracować te dniówki przy budowie, był taki wybór jak pamiętam. Każde ręce były potrzebne do \"łopaty\". Nad wszystkim czuwał dyr. Nowak i zawsze zadbał o potrzebne ręce. W czasie przerw lekcyjnych wpadał do WC męskiego, który służył za \"palarnię. Nie patrzył kto palił, wyciągał paczkę swoich ulubionych papierosów \"płaskich\", która służyła mu za kapownik, spisanie korzystających w tym czasie i po lekcjach zbiórka. Uroczyste wręczenie prostego sprzętu budowlanego czyli szpadli, łopat, pędzli i do roboty. Po co ja to wspominam, bo tez jestem za tym co napisała poprzedniczka, a jak patrze na ten to krew mnie zalewa, że do takiej ruiny to doprowadzono.